Kochana Polko,

piszę ten list z miejsca, które długo wydawało mi się nie moje.
Z obcego kraju, który pachniał inaczej, brzmiał inaczej, a czasem… po prostu bolał.
Kiedy na początku maja zdecydowałam się napisać ten felieton, miał on mieć nieco inne przesłanie.
Ale końcówka roku szkolnego okazała się trudniejsza niż zazwyczaj.
Ja – nauczycielka z powołania i z pasji – rozłożyłam się na łopatki i padłam.
Dopadło mnie wypalenie. Ogromne i czarne.
I dopadł mnie lęk – że jestem daleko od domu.
No właśnie, od domu. Ale którego?
Przecież jestem w swoim domu – tylko nie w Polsce, ale w Belgii.
Dziś to miejsce stało się domem.
Ale nie od razu.
I właśnie dlatego piszę – do Ciebie, do siebie i do każdej kobiety, która czuje się zagubiona.
Do tej, która ma dni, kiedy tęsknota rozlewa się po sercu jak cichy deszcz.
Do tej, która chce się uśmiechać, ale w środku czuje obcość.
Do tej, która codziennie daje radę, choć nie ma już siły.
Nie jesteś sama.
Nawet jeśli nie znasz nikogo wokół.
Nawet jeśli w sklepie boisz się odezwać.
Nawet jeśli brakuje Ci znajomych twarzy, smaków dzieciństwa, rozmów po polsku.
Nie jesteś dziwna.
Jesteś w procesie.

Emigracja to nie tylko nowe miejsce.
To zmiana tożsamości.
To żałoba po dawnym „ja” – tej, która wiedziała, kim jest.
Ale to także początek.
Nowej Ciebie.
Silniejszej, choć przez chwilę delikatniejszej.

Zawsze miej cel.
Nie chodzi o wielkie marzenia.
Czasem to coś prostego. Znaleźć jedną życzliwą duszę.
Poczuć się pewnie, robiąc zakupy. Zacząć przełamywać barierę językową. To wystarczy.
Bo cel nie jest przymusem.
Cel to światło.
Nie wyciąga Cię na siłę z łóżka, ale przypomina, że warto wstać.
Wiem, że czasem masz dość.
Że chcesz wrócić – choć sama nie wiesz, dokąd.
Bo Polska też się zmieniła.
A Ty już nie jesteś tą samą kobietą.
Właśnie dlatego potrzebujemy wspólnoty – słów, które nie oceniają.
Tego prostego: „Też przez to przechodziłam.”

Co pomogło mi przetrwać?
Pozwoliłam sobie na smutek, bo wtedy nie widziałam innej możliwości.
Na te dni, kiedy łzy przychodziły bez ostrzeżenia.
I na te, kiedy siedziałam przy oknie z kawą i po prostu… tęskniłam.

Małe rytuały.
Zapach znanej przyprawy, której używała moja mama.
Stara bluza z Polski – trochę wynoszona, ale pachnąca wspomnieniami.
Chwilka ciszy przed snem i słowa w głowie: „Dam radę.”
Telefony do Polski.
Długie, pełne emocji.
Tak, wtedy jeszcze się dzwoniło – i to za duże pieniądze.
Mama. Przyjaciółka. Ciocia. Kuzynka. Sąsiadka.
Później znalazłam polski sklep w centrum Liège.
To było jak oaza.
Chleb jak w delikatesach na rogu mojej ulicy. Kiszone ogórki.
I sprzedawczyni – pani Beatka – która mówiła „dzień dobry” bez cienia zdziwienia
i doradzała, które ogórki są lepsze.
Pierwsza polska koleżanka.
Zupełnie przypadkiem – choć nie ma przypadków.
Ale od razu poczułam, że nie jestem już przezroczysta.
I ten cheesecake.
Jak go zobaczyłam w sklepie – byłam szczęśliwa.
Oooooo, jest sernik!
Tyle że on nie miał nic wspólnego z naszym polskim sernikiem, ale sprawił mi radość.
Pomyślałam wtedy: może to nie musi być takie samo, żeby było dobre.

A teraz zatrzymaj się. Zastanów:
• Co dziś czuję naprawdę – bez cenzury?
• Czego mi najbardziej brak – i jak mogę to odrobinę przywrócić?
• Co już mi się udało, choć wcześniej myślałam, że to niemożliwe?
• Jak mogę być dziś dla siebie dobra – jak przyjaciółka?
• Co we mnie nie zmieniło się mimo wszystko?
I najważniejsze:
Zamień przetrwanie w życie.
Choćby powoli.
Choćby po cichu.
Ale po swojemu.
Nie jesteś tu przypadkiem.
Ten kraj, choć inny, może stać się Twoim.
Nie takim jak Polska – ale Twoim własnym.
Ze swoim rytmem.
Ze swoją historią.
Z Twoim nowym JA, które powoli rozkwita.

Z czułością,
Anita

Ta, która też kiedyś tęskniła.
I odnalazła siebie na nowo.
I znów się zgubiła – ale idzie dalej, bo ma cel. Dziś większy, odważniejszy niż kiedyś.

Autorka tekstu: Anita Bogielska
Polka na 7 Kontynentach
Na emigracji od ponad 20 lat