W poszukiwaniu przodków, w poszukiwaniu siebie
Tekst i zdjęcia: Agata Rymut
Pamiętam dokładnie jak to się zaczęło. Kiedyś, tak jak każdy z nas, z ciekawości ułożyłam swoje drzewo genealogiczne. Ja, rodzice, dziadkowie i ...koniec.
Wiele lat później poznałam mojego przyszłego męża, Jima, który poszukiwał rodziny w Polsce... Szesnaście lat od tego czasu wciąż szukam. Znajduję. Zapisuję. Łączę punkty na mapie czasu. Bo to niekończąca się podróż w czasie.
Jim urodził się w Stanach Zjednoczonych, ale jego dziadkowie ze strony ojca pochodzili z Polski, ze strony matki - z Niemiec. Zawsze jednak ta Polska tożsamość bardziej go interesowała. Dzięki wielu stronom internetowym poskładał dość spore drzewo swojej rodziny, ale poszukiwał dalej, głębiej. Potrzebował kogoś na miejscu w Polsce i tak znalazł mnie, całkiem przypadkiem.
W Stanach Zjednoczonych genealogia od dawna cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Dla wielu Amerykanów poszukiwanie korzeni stało się sposobem na odnalezienie tożsamości w kraju zbudowanym przez imigrantów z całego świata.
Odwiedzanie archiwów, badania DNA, a nawet spotkania rodzinne po latach to dla wielu nich coś więcej niż hobby, to rodzaj powrotu do historii przodków i budowania ciągłości między pokoleniami.
Mapa pamięci
Przez te wszystkie lata złożyłam dziesiątki drzew genealogicznych, dla siebie, dla osób, które poprosiły o pomoc. Każde drzewo to osobna opowieść. Czasem dramatyczna, czasem zabawna, czasem pełna niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności.
Nigdy nie zapomnę historii z drzewa rodzinnego mojego męża. Daleki wuj Harry, który żył w latach 1890 - 1971 ożenił się w październiku 1916 roku. W lipcu 1917 roku przyszła na świat jego pierwsza córka. Niestety poród był bardzo ciężki i jego młoda małżonka zmarła dwa miesiące później. Jego córeczka zmarła w styczniu 1918 roku. Harry zaczął wszystko od nowa, kiedy poznał i poślubił drugą żonę w czerwcu 1920 roku. I tu los nie był łagodny. Harry stracił trzech synów przy porodzie w 1921, 1923 i 1930 roku. Jedynym dzieckiem, które przeżyło była córka urodzona w 1927 roku i dożyła wielu szczęśliwych lat. Każda taka historia sprawia, że analizuję uczucia tych osób, co musieli czuć i jak przeżywać tak wielką tragedię. Czy wtedy rodzice równie głęboko jak dziś, przeżywali utratę dziecka, utratę czwórki dzieci?
Uczucie niepewności towarzyszyło mi gdy znalazłam akt zgonu Mae Lillie. Niby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że śmierć nastąpiła dwa miesiące po ślubie. Clarence poślubił o 12 lat starszą Mae w lipcu 1919 roku w Montanie. Dwa miesiące po ślubie Mae zmarła wskutek „Carbolic Acid Poisoning, Probably Accidental” - tłum. prawdopodobnie przypadkowego zatrucia fenolem. Dlaczego użyli takiego zwrotu „prawdopodobnie”? Różnica wieku i zgon w krótkim czasie po ślubie wskazuje na możliwość innych okoliczności. Żadnych innych dokumentów w tym kierunku nie znalazłam.
Albo historia stryjka mojego męża z 1930 roku, w czasie prohibicji prowadził lokal, gdzie, powiedzmy, sprzedawał pod ladą… alkohol. Za ten czyn został aresztowany i doprowadzony przed sąd. Musiał mieć w życiu szczęście, ponieważ jedyny świadek nie pojawił się na rozprawie i z powodu braku dowodów, został wypuszczony na wolność.
Odnajduję stare dokumenty, tłumaczę je z niemieckiego, łaciny. Przewijam rękopisy sprzed stu lat i uczę się czytać litery, których alfabet już dawno zniknął z podręczników. I chociaż niektóre akta są ledwie czytelne, w ich cieniu kryją się prawdziwi ludzie, krewni ze swoimi troskami czy radościami.
Dzięki genealogii przodkowie to już nie tylko data narodzin i śmierci. Dostępne dokumenty pozwalają ułożyć ich linię życia, poznać ich sukcesy i porażki, być może wyobrazić sobie co czuli. Ważne wydarzenia historyczne nabierają innego znaczenia, kiedy znajdujemy dowody na to, jak sytuacja wpłynęła na życie naszego przodka.
Nie wszystko da się znaleźć
zasem trafiam w ślepy zaułek. Ktoś wyemigrował, zmienił nazwisko, zniknął z kart historii. Czasem trzeba odłożyć jedną gałęź drzewa na bok i chwilę odczekać i spróbować z innego końca.
Kolekcje dokumentów, które są dostępne na znanych stronach genealogicznych są licencjonowane na kilka lat. Oznacza to, że dostęp do nich jest tylko na pewien okres. Dlatego warto powracać od czasu do czasu do drzewa aby sprawdzić czy być może nie znalazł się jakiś nowy dokument.
Jednak gdy już nie ma żadnej innej drogi, wtedy pozostaje jeszcze badanie DNA.
DNA jako klucz
Badania genetyczne potrafią pokazać powiązania międzyludzkie, o których nie mieliśmy pojęcia, a również pokazać z jakich kręgów etnicznych pochodzimy. Dzięki analizie segmentów chromosomów można potwierdzić pokrewieństwo albo wskazać wspólnych przodków sprzed kilku pokoleń. Nagle okazuje się, że nasze korzenie pochodzą z regionu, którego nigdy nie kojarzyliśmy z rodziną.
Dla mnie badanie DNA otworzyło nowe możliwości. Dowiedziałam się, że mam rodzinę w USA. Zawsze myślałam, że to ja z mojej rodziny wyemigrowałam jako pierwsza za Ocean. Badanie DNA pokazało, że to nie była prawda. Mój pradziadek urodzony w Małopolsce miał 14 rodzeństwa. Troje z tego rodzeństwa wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych na początku XX wieku. Z ogromną dumą przyjęłam informację, że kuzyn mojej babci był pilotem w Siłach Powietrznych Stanów Zjendoczonych i jest pochowany na cmentarzu zasłużonych przy jednostce wojskowej w Quantico, w stanie Virginia.
Wielu ludzi traktuje test DNA jako ostateczny dowód, który potwierdza legendy rodzinne. Ale dla innych jest to początek pytań, a nie odpowiedzi.
Z mojej perspektywy badania DNA to potężne narzędzie i bardzo przydatne, ale czasem wymagające delikatności. Takie genetyczne odkrycia mogą być trudne i wymagają wrażliwości.
Mimo to uważam, że genetyka daje niezwykłą szansę. W Stanach Zjednoczonych i wielu krajach Europy, badania DNA stały się wręcz masowym zjawiskiem, miliony osób przesyłają próbki śliny, by poznać swoje dziedzictwo etniczne i odnaleźć krewnych.
DNA to kolejny wymiar genealogii. Tam, gdzie kończy się papier i brakuje dokumentów, genetyka potrafi otworzyć drzwi, które wydawały się na zawsze zamknięte.
Genealogia uczy pokory
Najtrudniejsze w tej pasji są nie tylko ślepe zaułki, ale i emocje, które czasem wywołują odnalezione dokumenty. Bo historia rodzinna może być źródłem radości, ale i bólu. Może przywracać pamięć, ale i otwierać stare rany.
Genealogia to jedna wielka układanka puzzli. Każdy kawałek sam nie ma sensu, ale po połączeniu w całość ukazuje się nam cały obraz i historia rodziny. Bywa, że ktoś odkrywa dzieci nienarodzone, zmarłe za wcześnie, o których nikt nigdy nie mówił. Albo śluby zawierane w pośpiechu, dzieci narodzone poza małżeństwem, nazwiska nagle zmieniane w dokumentach.
Dzięki tym doświadczeniom nauczyłam się podchodzić do każdej historii z szacunkiem i wyrozumiałością. Przeszłości nie da się zmienić ani ocenić według dzisiejszych standardów. Można ją tylko spróbować zrozumieć.
Dlaczego to robię?
Genealogia to coś więcej niż lista dat. To sposób, by zobaczyć, skąd jesteśmy, jakie ścieżki przemierzyli nasi przodkowie.
To też droga do odnalezienia siebie. W historii rodzinnych imion, zawodów, zwyczajów. Może dlatego tak bardzo mnie to wciąga. Kiedy siadam nad kolejnym aktem z XIX wieku i odczytuję imię dziecka zapisane starannym pismem księdza, mam poczucie, że przywracam tej osobie kawałek istnienia.
Wierzę, że jesteśmy sumą tych, którzy byli przed nami. Ich wybory wpłynęły na nasze życie, choć czasem nawet nie znamy ich imion. Z drugiej strony nasi przodowie odzyskują tożsamość, nakreślam ich linię życia, dzięki której stają nam się bardziej bliźsi.
I dlatego wciąż szukam.